Mołłow: Nie ma straconych piłek

- Przyjęliśmy taką filozofię, że nie ma straconych piłek. Jeśli to rzucimy na boisko i będziemy pilnowali realizacji, to jest połowa sukcesu. Zespół, który nigdy się nie poddaje może walczyć o wiele większe laury - mówi trener Reprezentacji Polski koszykarek Teodor Mołłow.

news Zdjęcia | Kuba Skowron

Wojciech Kłos: Nie miał Pan zbyt wiele czasu na przygotowanie drużyny do tych kwalifikacji. Jest Pan mimo wszystko zadowolony z tych przygotowań?

Teodor Mołłow: Jestem bardzo zadowolony - z obydwu zgrupowań. Nie ukrywałem, że mieliśmy bardzo mało czasu. Zastanawialiśmy się ile możemy zmienić w sferze taktycznej i ile mentalnej. Zdecydowaliśmy, że więcej możemy zmienić w psychice niż w samym stylu gry. Oczywiście, staramy się wprowadzać nowe rzeczy, inaczej przeprowadzać np. szybki atak. Ale to wymaga czasu. Jeśli jednak chodzi o mentalność, to myślę, że zrobiliśmy pewien skok - to pokazały dwa mecze z Niemcami. Oczywiście zupełnie inna reakcja jest po zwycięstwach niż po porażkach. Widzę dobry nastrój w tym zespole, drużynę, która jest razem. Ona się cieszy, że się spotyka, a nie myśli: “jutro znowu muszę z tymi ludźmi współpracować”. Stworzył się kolektyw, który chce coś udowodnić - to kombinacja młodych i starszych zawodniczek. Te bardziej doświadczone chcą nauczyć czegoś pozostałe koszykarki. Młode z kolei pokazują, że się uczą, idą do przodu i będą pomagać. Zgoda w zespole jest najważniejsza, tu nie ma antagonizmów. To jest dla mnie takie drobne zwycięstwo w długiej drodze, która nas czeka.

Jak mógłby Pan podsumować te dwa spotkania z Niemcami pod względem taktycznym? Czy to już był styl gry, którego Pan sobie życzy?

- W żadnym wypadku. To były dopiero początki tego co chcę. Musimy zwolnić akcje przeciwnika, on musi mieć jak najmniej sekund na atak pozycyjny. Nie chcemy grać też szachów. Musimy wypracować do maksimum szybki atak - wykorzystać nieprzygotowaną obronę rywali. Chcemy kończyć akcję bez nacisku. Musimy być też pewni, że jeśli nie trafimy, to nic się nie stanie, czyli szybko wrócić do defensywy. Przyjęliśmy taką filozofię, że nie ma straconych piłek. Jeśli to rzucimy na boisko i będziemy pilnowali realizacji, to jest połowa sukcesu. Zespół, który nigdy się nie poddaje może walczyć o wiele większe laury.

Teraz już naocznie może Pan zaobserwować, jak wygląda nowy system kwalifikacji. Zawodniczki są na pewno lepiej przygotowane fizycznie, niż miałoby to miejsce po sezonie ligowym.

- Tak, to jest plus. Na to zgrupowanie powołaliśmy tylko zdrowe zawodniczki - te, które mogą walczyć na maksa. Liga jest w toku, więc zawodniczki z klubów przychodzą też w dobrej formie rzutowej. Nie ma co ukrywać - w większości zespołów nasze zawodniczki są “dodatkiem” do zagranicznych. Tu musimy odbudować ich samopoczucie. Jeśli nie decydujesz o losach swojego zespołu, to ciężko jest za pięć dni zmienić nastawienie, że musisz to zrobić w kadrze. To jest moja rola. Na kadrze zawodniczki muszą czuć, że są najważniejsze.

Białoruś to czwarta drużyna poprzednich mistrzostw Europy. Jaki ma Pan pomysł na to, aby reprezentacja Polski powalczyła z takimi rywalkami?

- Pierwsza sprawa: my chcemy walczyć. Mamy wykonać zadania taktyczne i walczyć przez 40 minut. Musimy pokazać w jakim stopniu już teraz jesteśmy przygotowani i co jeszcze trzeba wykonać, żeby być w maksymalnej formie przeciwko Belgii. Mamy realne cele. Obojętnie jak potoczy się mecz z Białorusią, to dla siebie i publiczności musimy bić się do końca. W piłce nożnej angielskie i niemieckie zespoły przegrywają po 3:0, ale walczą do ostatniej minuty. To jest nasze zadanie: pokazać charakter. Nie marnujemy czasu na zgrupowaniu, wystarczy zobaczyć ile zawodniczek zadebiutowało podczas meczów z Niemcami. To jest pierwszy sukces. Robimy profesjonalną, konsekwentną, mądrą zmianę pokoleniową, a nie rewolucję. Musimy to zrobić z głową, a jednocześnie mieć marzenia i cele o wygraniu kwalifikacji.

 

udostępnij